poniedziałek, 3 marca 2014

... i morele baks!

Będąc młodą szczudlarką... a raczej szczudlarzem niestety. Zazwyczaj występowałem w specjalnie uszytym na tę okazję kostiumie. Zawsze grałem postacie męskie. Bardzo mi to odpowiadało, gdyż było i jest bezpośrednio związane z moją płcią w stanie bez szczudeł. W skrócie jestem mężczyzną. Do tego feralnego dnia każdy mój kostium składał się ze spodni i jakiejś tam góry. Jak to bywa w teatrach zarówno profesjonalnych jak i ulicznych nasze przebrania pojawiły się dopiero na próbie generalnej. Oczywiście nie było sensu grać całego spektaklu w kostiumach więc tylko na koniec każdy aktor przymierzył, żeby nie było wpadek podczas premiery. Ważnej premiery, bo wykonywanej podczas prestiżowego festiwalu na drugim końcu kraju. Przed spektaklem nawet ubrałem się wcześniej niż inni, ponieważ kostium zamiast spodni miał tym razem długą s p ó d n i c ę. Grałem jakąś enigmatyczną zmorę. Chciałem zrobić rozgrzewkę w stroju żeby być pewnym na 100 procent, że nic mnie nie zaskoczy - nigdy wcześniej nie chodziłem w spódnicy. Było OK. Spektakl rozpoczął się. Wraz z dwoma innymi szczudlarskimi duchami wykonywaliśmy skomplikowany złowieszczy taniec wokół głównej postaci. Cały układ poszedł bez najmniejszego problemu, było nawet lepiej niż na próbach. Na sam koniec miałem zejść ze sceny przechodząc nad głową bohaterki. A jakże przeszedłem. W ostatniej chwili poczułem tylko że coś ciągnie mnie z całej siły za ...spódnicę. "Spódnicę, ja mam spódnicę!" - przemknęła mi myśl, gdy leciałem w dół. W gazetce festiwalowej recenzent napisał: "Niezmiernie interesujący spektakl z karkołomnymi i prawdopodobnie niepowtarzalnymi akrobacjami..."