wtorek, 4 marca 2014

eus deus

czyli matura, kultura i magia imion. Licealista, wiadomo, człowiek, który w kulturze obyty być musi. Ja również za takiego się uważałem. Teatr Studyjny to prawie codzienność, Siódemki, Jaracza i Powszechny z klasą (4b - żeby nikt nie pomyślał). Odwiedzało się eŁDeK, idąc do herbaciarni na randkę i wiele innych bardzo kulturalnych przybytków, dość często. Nawet zbyt często. Jednak tego dnia nie miałem zamiaru nigdzie wychodzić, matura za pasem. "A kiedy w Wielkim byłeś?" Kolega Janusz próbował uspokoić swoje sumienie werbując mnie do leserstwa pretekstem że opera to sztuka zdecydowanie przez nas zaniedbana. Tu nie miałem kontrargumentów, ale ratowałem się brakiem środków na bilet. "Nie martw się znam hasło." Poddałem się do niewoli. Przez całą drogę próbowałem wydobyć z niego tę tajną informację, jak twierdził znaną tylko nielicznym, elitom, najbliższym dyrektorowi Wicherkowi. Zanim dojechaliśmy na miejsce kaźni (to się później okazało) dowiedziałem się że istnieje kod, będący skomplikowanym ciągiem znaków. Jego znajomość pozwala zdobyć najlepiej strzeżony wówczas bastion sztuki. Że łatwo można było wejść do innych teatrów, opowiem innym razem. W głębi duszy wątpiłem w istnienie magicznego "sezamie otwórz się" u schyłku dwudziestego wieku. Prędzej uwierzyłbym że Janusz obrabował bank, no dobra, portfel mamy. Pod kolumnami, przed wejściem do świątyni dowiedziałem się że on pójdzie na pierwszy ogień, ja mam się trzymać dziesięć kroków w tyle, tak aby być w zasięgu wzroku, lecz nie słuchu - nie chciał mi ujawnić hasła. Weszliśmy. Czułem się jak Jason Bourne, James Bond lub jakiś inny J.B. Twarz pokerzysty, nonszalancki wolny chód, ale przyspieszone bicie serca i kropelki potu na czole. Tymczasem, kilka kroków przede mną Janusz nachylił się do zwykle nieubłaganej i bezwzględnej bileterki i coś jej szepnął do ucha. Wstrzymałem oddech... kiwnęli sobie głowami, wymienili uśmiechy i Janusz energicznym ruchem ręki wskazał że droga wolna. Weszliśmy. Nie mogłem w to uwierzyć, udało się! To znaczy że naprawdę istniało jakieś hasło! Jakie? - nie dawałem Januszowi żyć przez cały spektakl i drogę powrotną. W końcu po wielu prośbach, kilku szantażach i próbie przekupstwa ujawnił mi tę wielką tajemnicę Enigmy. Kilka słów, które pozwoliły nam wejść do Teatru Wielkiego w Łodzi, bez biletu, na który nas nie było stać (a jak by było to byśmy poszli na piwo). Te kilka słów, to... "My do pani Krysi".